(trying to come to terms with my creepy nature who spends way too much time thinking about the life of strangers) She's one of those people with a morning routine. You can tell by the glow of her skin that still prevails at 6pm in the evening. It's routine and money - I wonder which one more. She likes the words 'activity', 'power', and 'glow.' She keeps a dressing table with a mirror but she never uses it. She has her favourite yoga class in the city and she keeps a monthly subscription which costs 186 euros. The second time we talk she tells me about the Kunst in Huis which is a service that connects artists and home makers. Kunst in Huis allows you to 'subscribe' to a painting for 12 euros a month for a rental period of maximum 1 year. For a year you can live with the flavour of someone's expression. There is more than I wonder what's the artist cut of the deal... On their website I check that the 12 euro price applies to people below 30. Above 30 you pay 15 euros. Which makes her below 30. You can change as often as you want, whenever you want. When we talk she tells me there'll be 20 people from her side at her wedding and like 150 from her partner's side. I don't have a lot of friends she comments which I immediately internalise as the THING we have in common, the THING that draw me to her. an aversion to people + Canadian accent + barely worn clothes = interest The other day I bought new clothes for the first time in (pause to think) ok I don't remember. By new I mean not worn before by someone else. As a waste-conscious critter of the Earth in 2024 I try to remain devoted to the practice of re-using, across fabrics and experiences. So new stuff stands out to me; their unwrinkled nature, the cautiousness of the wearer. I noticed that in her immediately - everything seemed crisp and assembled. I can't say I particularly like the way she dresses. It doesn't have her own thread to it. She carries herself elegantly, keeps herself neat, brushes her hair and wears delicate, gold jewellery, apart from the big diamond sitting on her engagement finger. She's exemplary. My mother would be happy to have a daughter like this. Most white mothers would be happy to have a daughter like this. The big tea is that she works for NATO.
Temporality across literature Nudne pierdy czyli lepkość własnego istnienia study the history of work as a societal concept are there rights to clothing patterns? blog for song analysis so much myśl wartość pisania erotic writing: how many people have I fucked in my dreams?
Chodziliśmy korytarzami czyjegoś życia, które rozłożone było między językami. Czy mogłoby byś coś prawdziwszego? Ci ludzie rozumieli relacje między władzą a językiem - ile nas jeszcze jest? Wracam myślami do historii wieży Babel i istotności mniejszych społeczności - czy można żyć i tutaj i wszędzie? Bo przecież nawet w jednym języku jest wiele języków? Jest historia, i rytm, i pieśni i ukłucia. Są rzeczy, których nie wypowiem po polsku. Czy powinniśmy zapisywać oralność? Ostatnio dzwoniąc z rodziną witam się z nimi po francusku. Bonjour staję się nonszalanckim, ale formalnym przywitaniem kiedy 'dzień dobry' wypada za późno lub za sucho. Bonjour ma w sobie ciepło, witalność, jest bardziej nastrojem niż momentem. We francuskim lubię to że można wiele rzeczy połknąć - wystarczy wydać dźwięk i można się dogadać. W angielskim lubię tworzenie słów, specyfikę terminologii i też pewną prostotę, wręcz swojskość. W polskim lubię zgrzytanie i brzęczenie słów - ich fizyczność i to, jak szybko można wejść w absurd. To są moje języki. To są moje zabawki i moje światy. W nadzieji, że napotkam ich jeszcze parę, trwam tutaj, w mieście językowych otarć i kłirowości :)
( słowniczek polskiego migranta
BEJCOWAĆ
CYKLINIARZ )
Historyjka powtarzalna. Nowy album, nowy dzień. Wstałam za późno bo przeciągałam pójście do urzędu i czytałam do drugiej w nocy. Czytałam o życiach fizycznie tak dalekich, a jednak mentalnie super bliskich, zaginałam przestrzeń i różowiły mi się policzki. Musiałam iść do piekarni. Piekarnia zamknięta. Musiałam pójść do sklepu. Sklep otwarty, w nim ocieram się o ludzi w wązkich alejkach aż w końcu wpadam na sąsiadkę kupującą kiełbaski w słoiku. Te wegetariańska. Gaworzymy sobie więc w przejściu blokując jeszcze bardziej powietrze, gaworzymy o jej polowaniu na kochankę, o jej (na razie) nieudolnych próbach bycia zauważoną przez środowisko lesbijek-wegetarianek, w którym stara się operować. Dwie się nie odbyły, podczas jednej rozbolała ją głowa, a jej potencjalna partnerka cały czas sprawdzała telefon. Sąsiadka zwierza mi się, że jest bliska poddania się, nawet nie dlatego, że czuję że nikt jej nie zechce, tylko dlatego, że wszystkie kobietki, które poznaje są zatrważająco nude. Zauważam, że może powinna w takim razie wybadać środowisko mięsożernych lesbijek lub lesbijek-weganek. Ona odpowiada, że szuka kompatybilności. Rozstajemy się przy alejce z krewetkami. Wracam do listy zakupów, ale szybko rozpraszam się ciastkami. Szukam czegoś niekompromitującego smaku ani portfela, ale szybko poddaję się, wiedząc podświadomie, że w tym sklepie to niemożliwe. Wychodzę, wracam do domu, jem zajebistą jajecznice i zaczynam dzień w połowie dnia i w połowie myśli. Brakuje mi ciebie. Brakuje mi zaczepienia, odniesienia, odpowiedzi. Jestem dziurą. Czekam.
I feel really hot and then super cold. Extremely hungry but then nothing gets digested. I took two head scarves to work cause I couldn't decide which one I want. I sleep in water that is my sweat. This week I immersed myself in the world of Gossip Girl, a show I watched in middle school. It aired between 2007 and 2012 which marks the period of my transition from a child to a teenager. I tried finding something else to watch but everything looked repetitive and I simply did not have space for new characters in my life. I already had Cam and TJ and Kai in 'Family Meal' by Bryan Washington which broke my heart a few times last weekend. I needed a way out of my head, a universe to inhabit other than my cold, lonely, urban surroundings. I know the characters in Gossip Girl quite well. I'm familiar with their profiles, their desires and styles. The show is like a grand, bourgeois courting extravaganza. It's extremely conservative and white. It's filled with satin lingerie, designer clothes, and endless money. I'm trying to think of a research reason for watching it but nothing comes to my mind. And Im not quite done binging, done swelling.* I'm waiting for first blood to show and the food of this week to get flushed away in the pipes. I presume Gossip Girl will get flushed alongside it.
The word 'binge', according to Online Etymology Dictionary was noted in 1848 as a dialect verb for "To soak in water a wooden vessel, that would otherwise leak" as in to make the wood swell. It's usage was at a time bound to the act of excessive drinking.
the day of fuming drill and fuming spirit
S woke up ten times. Now alone, he's been sustaining a habit of snoozing series. The alarm can go on for hours but he just moves the numbers on the screen when the sound begins to bother him. It's a suspension between sleep and sharpness of mind. Being awake seems to be filled to the brink with possibility. Sexy but hard to snatch at the right moment. S prefers sinking into nothingworld, a place of the snails. When he finally hits verticality, he eats a sausage and goes to the neighbouring juiceland (this one is named after the local species of birds 'Sesses') to buy strawberry juice. He goes there most days but never buys the strawberry flavour. Something is very different today. It's an awfully quiet Tuesday morning.
Polska jest wymiarem. Dzwonię, a wy siadacie do obiadu o 2:30. Mówisz mi, że dzisiaj jest Boże Ciało. Ja podnoszę wzrok i patrzę jak niekończące się krople deszczu owijają moje samotne gniazdo. Tutaj to nie ma znaczenia. Tam jest mango i łosoś. Tu dorritos i rysunki.