drop słów

(1)

It begins with a circular buzzing sound. Or an awe for the forest of cables and breath we find ourselves in the middle of. All of us cave into the sound of mumbles, laughters, and digestive symbols that 'we are of you but we're also of something else.' There is lament, the song of folk and ire. I do not get bored. Only for a moment do I consider my worn out limbs, their yarning for softer surface, a softer path down. And yet they embrace me, or I simply can not not follow along on this journey they take me through their pushes, breaths and shadows of selves, all continuously moving in and out. Many ghosts pass through. Something materially historic is taking place. Yet again I'm reminded that only sound and the written word can do this: collapse time, collapse identities. Are we seeing goblins or rats? Princesses or school girls singing of gossip and fire? I can see the gift in other people's faces, I can see their wonder and it puts a smile on my face. If only we could reclaim the concerto of the city as a bodily performance (reminder to not forget about stickers against cars)...I think about the sound of a 18th century industrial city, about the thickness of it. Now, the sound of an ambulance, could you build a pipe large enough for us all to be swallowed? I walked home yesterday with a bunch of adjectives I can no longer recall. They were all so visceral. What a blessing it is to be able to re-read a paragraph, now, I want to re-read that moment of walking back, at the edge of consciousness before the cotton wool of a dream insulated my head. I sure hoped for it to be restful but no, the day budged like an unwelcome stranger and just had to get on with it. I feel sorry to have flattened the experience and I'm having a chard time standing the cold of the day. Words keep me company, as I try to reach back down the tube. I think of the way holes enable sound and the vitality of breath. I think about the unexplored venues of our voice, how corporate the mumblings of everyday appear to be. The voice needs to be an exploration, needs to remain changing. I wish we could exchange easily. I wish we could exchange voices by kissing.

Who was there yesterday that is here today?

(2)

Whenever I go upstairs, I feel like I disappear. Storage, closet, eating room. To remove one's chewing mouth from the public's eye is to rid oneself of animality and fragility, to move beyond the space of need and confirm the prescribed operationality of the body. I'm drinking chalky water and crying over institutions. I was so grateful for this task today, the moving of words further down, or just further, and scanning, this meditative illumination work, oh how happy i was not to have to transcribe it all. I can fit so much in so few hours! Bo is right to take walks, gotta have that CLARITY that wind brings squeezing between your cerebral cells. I fear tomorrow and the day after. But actually, without the scanner, this would be a practice and now it's just something I squeeze in on a Sunday afternoon, trying to get as many lines of thought as I can, am I being accumulative? I see the kids these days yarning for togetherness. And, by 'the kids' I mean people my age, humans at the graveyard of worlds, swimming in memories not their own. They are so brave, they keep digging with their fragile hands like lemmings in the tundra. I trust their digging can build an underworld that may not adhere to our dreams but will at least be of different blood. I have a thing for being able to read other people's writing prior to their decision of sharing it with a wider public. Drafts make me so much more intrigued and curious than published books. There is a sense of urgency in them and vulnerability. Side-note: it's surely the case that the presentational demands of the art world make me stay away from it. So much of what gets decided to be show has already died. And don't get me wrong, there is nothing bad about looking at death but we're looking at it constantly anyway and many come to the arts for fertility, for revolution. What is then more revolutionary than the fresh thought of today, unedited, not yet reconsidered with older eyes, pulled from a hurt, a free moment, a spasm of discomfort on the edge of a day? Everyone's so tired sculpting themselves. The ease of reading your writing about the limits of your body, and the repetitive gestures that fill out mornings and evenings, reminds me of the me in you and the you in the I. The way we connect is not through penetration, it's through a caress. The 'myself' project worn out, and it's been quite some years since. Pay attention to those who pause and lick and you'll be sure to find a way under the ground. (searching for dust between bookshelves) (wanting to go home) (but not wanting to throw you away) (being on the edge of throwing you away) (but how could never stop bookstore perusing!) (if only this was the sunny side of the building...) (I should have played reggae today)

(3)

Jem kluski, popijam mlekiem i myślę o działeczce. Może jeszcze troszkę ziemi... Niepewność skrada mi się po plecach więc przesyłam niemożliwości płucami. Mówisz: obijanie - ja na to: dryfowanie. Nie ma żadnej kontroli, uwierz w to. No ale ta działeczka, jej działanie zaczarowanie, to może nowy początek. Telefony absurdalne, czy humor może być dla czegoś przykryciem? Czy po prostu się dobrze bawimy? Szczęścia się nie wybiera, dlaczego to powiedziałaś tak prędko, jakby nie było w tym nic innego. Więc mówię sobie, że jest historia, że było też ciężko, że ty znacz fragment. Czy ktoś kiedyś przeżyje to życie ponownie? (Jak ryzykowna jets gwarancja ruchu?) Było mi wtedy niemiło w głowie, odchrząknęłam i chciałam powiedzieć: jest tego więcej. Więcej chciałam to wykrzyknąć, trzepnąć coś po drodze. Strasznie to gniecie w środku. Znudzony monologiem mojej głowy, chciałem to oddać lub raczej wypluć, ale przytknęło mi to szczęście usta. Potem przełykałem to długo, i jeszcze coś tam zostało, być może na zawsze. Jak blizna, takie rzeczy nie odchodzą, jesteś w tym sama, sama więc zawsze czuję, że można więcej, nie? Czy codzienna niemożliwość wciąż jest niemożliwa? (Czy jest coś takiego jak codzienna niemożliwość.) To się dzieje, ty się dziejesz. Grzeb się.

(4)

Zahaczajcie swoje myśli na dłużej, proszę was. Nie odchodźcie od czegoś, co zmarszczyło wasze brwi. Zadawajcie ciągle te same pytania. Pytajcie inaczej. (Po przekroczeniu granicy będą kraść.) Chodzę po ulicach i dróżkach serpentynami. Chodzę tam i z powrotem i nie rozpoznaje szlaków już przebytych. Chodzę w dół i w górę, w bok i diagonalnie przecinam autostrady. Zawsze wracają te same głosy. Żałuje minionych bliskości. Każda jest mi tak droga. Chce pomieścić w sobie każdą napotkaną mi istotę. Nawet tego gościa od pleśni, z żelem na włosach i krzywymi zębami. Ale jak to wszystko sprytnie odsuwane jest poza nasze pole widzenia, nie trzeba nawet długo szukać, wystarczy wyglądnąć przez okno pociągu lub zatrzymać się o czwartek rano na kontrole graniczną. Może na koniu byłoby łatwiej. Lub z koniem. Wszyscy mamy dość, zaczynamy się bić. Rozwija się rewolucyjny dywan. Popchnięcia, wygryzienia i inność. I bardzo dobrze, pieprzmy to. Wiem, że spotkam was w polu, pod wierzbą, na północ od jeziora. Nie będziemy mieli wiele, oj stracimy tak wiele. Lecz będziemy mieli siebie. Zacznij trenować utratę. Zgub coś, bij lub rozdrap tę rane. Musisz być przygotowana, nie możesz pozwolić utracie cię zjeść, bo będziemy zgubieni. Jesteś silniejsza niż przynależność. Poddaj granice swojego terytorium już teraz, a zyskasz cenne minuty jak przyjdzie czas. Zacznij biegać albo robić pompki i przysiady. Otwieraj mocno zakręcone słoiki. Dużo śpij, drzem w ciągu dnia. Głęboko oddychaj i nie pij dużo alkoholu. Jestem tu z tobą.

Czuję jak rzeźbi mnie czas. Z każdym gestem bliskości i wybaczenia, moja skóra utlenia się i robi coraz bardziej transparentna. Coraz bardziej przypominam siebie.

(5)

(6)

sort of A loose end. fourth house down the street of two countries. new smells, new licks, someone else's whites. feeling soupy, like a deflated toy but always for you.

fragment from Elien Vermoortel's essay The Hidden Shadows of the Belgian Colonial Past: Deconstructing the aesthetics and materials of Belgian colonisation:

"We question what "home" looks like today for a white Belgian family: a creaky wooden floor in the living room made of exploited dark tropical wood, an African statue on the sideboard, a vintage piano played with ivory keys made from the tusks of a dead elephant, or an Art Nouveau side table with decorations referring to a whip."

(Nie wiem czym jest to pisanie tutaj. Na pewno konfrontacja z własnym brakiem ciągłości, z rozproszeniem głowy, która lata w różne miejsca, odbija się od rzeczy, i zapomina.)

return