Bezruch pozwolił ci wyjść poza język i jego dominium. And then you land back. Guple, guple, swollow. Brakuje słów, wyrażeń i odwagi. Ciała przepływają obok jakby w roztargnieniu. The best of house music. Nowe trampki czy sandały? Nowe tożsamości? Mini kłamstewka, nieee, zawijasy wokół prawdy. Bardzo chciałabym się przed tobą pokazać, ale sam zgubiłem się i nie wiem, która strona to ja. Dzisiaj bardzo czuje, że ta wstydliwa, ukrywająca, ta strona skrępowana z suburbii. Na granicy istnienia i widzialności. Opowiedz mi siebie i widzę twoją kruchość. Nie wiem jak to wytrzymać, wiem tylko, że chce cię trzymać. Widzę twoje łakome oczy, ale nie wiem czego chcą. Widzę twoje skrępowanie, które miało należeć do przeszłości, ale przebija się jeszcze przez twoje transparentne port. Boże, jak wszyscy łazimy po omacku. Świat się taki groźny zrobił. Czy może go sobie takim zrobiliśmy. Każdy jest planetą. Orbitujemy wokół siebie w tańcu scenariuszy, jesteśmy morzem zachowań. W nieskończoność siebie odkrywamy i zapominamy. Ja byłam tobą, gdy ty byłeś nią - teraz jesteśmy sobą nawzajem i cały czas nas koledzy mylą na ulicy. Tak bardzo chcę dla ciebie coś znaczyć, ale boje się, że możesz mnie połknąć. Nienawidzę, gdy strach za mnie decyduje. Nie ma nic gorszego niż życie dyktowane strachem. Nie muszę w nim tonąć więc codziennie wybieram dryfowanie. Zmuszone teraz do myślenia, kłębie się wokół rzeczy niewypowiedzianych, niespełnionych dotyków, nieprzeżytych momentów. Czy wiesz, że zawsze wychodzę rozczarowany? Mam tak od dzieciństwa, takie powroty z głębokim westchnieniem. Smutek jest jak ciepła kałuża, nie taka zła w porywie silnego wiatru. Olbrzym odwiedził mnie wczoraj we śnie. Podszedł do mnie jak moje ciało znajdowało się w basenie na pokładzie samolotu, który skakał z wyspy na wyspę. Powiedział, że moje rodzeństwo mnie szuka i żebym wyszła z drugiej strony wody. Po drugiej stronie basen nie wydawał się aż tak szeroki, ale bałam się bardziej. Na szczęście znalazłam wszystkich tam gdzie mieli być, i razem trwaliśmy w terrorze skakanki poprzez archipelag niezliczonych pagórków wodnych. Wizja latania między wyspami zdecydowanie należy do jednych z gorszych horrorów nocy. A przecież wszystko jest wyspą. Czasem mówisz mi, że chciałbyś żeby samoloty nie istniały. Świat bez nich wydaje ci się lżejszy, piękniejszy i cichszy. Jak zaczynasz się wyjaśniać to czuję, że wcale nie chodzi ci tylko o samoloty. Maszyny wagi ciężkiej trwonią cię, nie pojmujesz co się dzieje w ich 'środku' i ta niemożliwość wejścia, poczucia, wysłuchania orkiestry ich bebechów sprawia, że gubisz własny wydźwięk. Raz zwróciłam ci uwagę, że nie wiesz też przecież co się dzieje z 'środku' drugiego człowieka. Odpowiedziałeś mi wtedy, że to nieprawda, że najczęściej wystarczy drugiej osobie spojrzeć w oczy żeby doświadczyć ich wewnętrznych burz. Ze zmarszczonymi brwiami zgodziłam starając się sobie przypomnieć, kiedy ostatni razem spojrzałeś mi prosto w oczy. Mówiłam dzisiaj obok tego co chciałam powiedzieć. Frustrowało mnie, że nie mogę od-wypowiedzieć wielu słów. Szukałam językowej gumki do mazania, ale znalazłam tylko ciszę, kojącą, ale nie do końca działającą w zamierzony przeze mnie sposób. Mogę mieć tylko nadzieję, że pokazałam wam trochę kruchości. Zupełnie nie zaskakuje mnie to, że jesteś biurowym dzieciakiem.
Wiele światów już się skończyło. Nie ma ich. Poćwiczmy wyobrażenie sobie końca. Widzę ciszę. Gdzieś na skraju wydechu widnieje chmura pyłu, pokrywająca ciężkością porowate skóry pozostałych mieszkańców ziemi. Jestem sam, ale czuję obecność dookoła mnie. Wszyscy trwamy w bezczynności, na wpół uśpieni zmianą, której nie możemy uwierzyć. Z początku wydaje mi się, że ogłuchłem. Zajmuję mi chwilę, żeby zrozumieć, że to przepływ mojej krwi zagłusza odbiór zewnętrzności. Nic nie będzie już takie same. Gdzieś pod kolanem rodzi się we mnie ulga, na razie jednak nie pozwalam jej wspiąć się wyżej. Wiele warstw musi być wpierw ściągniętych z naszej skóry, aby można było mówić o jakimkolwiek oddaleniu.
chcę cię._ zapraszam się do tworzenia pokrewieństwa. razem z (...authors) popatrzymy sobie na ludzi i zdejmiemy z siebie definicje człowieka. pobędziemy drzewem, wspólnie, będę z tobą. potem będziemy już tylko relacją.
Idleness is the anti-thesis to capitalism. It's when you're not trying to shape it in any way. It's when you're not acting upon your aliveness, but you are that which is alive. It erases time and underlines listening. It's the chair of being here. It's called being a tree. I despise productivity judgement. As if i industrialisation was all that ever happened. A clear sign of shortsightedness and chopped off ears. Catch up on the stories blown by the wind - you'll wake up crowded by abundance you try to hijack, trim or devour. We are simply pulsating meat. this piece of Earth that holds you here
Niedociągnięcia i pęknięte skorupy. Lepkie piórka oblepiają mi twarz. Niczego nie jestem w stanie dojrzeć z oddali. Zabrudzone majtki i wstyd. Wiem, że mój tył powoli, statycznie, zaokrągla się. Wielu przestraszyłoby się tego procesu. Dla mnie jest on jednak miarowym przybliżaniem się do ziemi. Chcę się pokryć wilgocią rozrostu, który nie wychodzi ze mnie, tylko z okolicznych mieszkańców mojego ciała. Chcę stać się humusem, nosić w sobie tą ciemną organiczną materię rozkładu, śmiejąc się z ignorancji innych ludzkich ciął, które nie potrafią dotknąć jej geniuszu. Dławią mnie historie o odkrywczości własnego gatunku. Czy można się przepisać?
Eko-prawdy, fake-newsy, certyfikaty i organizacje pozarządowe. Kupuj produkty organiczne, filtruj wodę, kupuj szkło, nie plastik, kupuj kupuj kupuj. Trwoniące mity naszych czasu przykrywają nic innego niż wielką ofiarę. Świadomie składamy w ofierze całe światy nie mogąc znieść ich obfitości. Bo przecież zawsze istnieje procent nieużyteczności, jakiś społeczny fragment nie warty oddechu. Wymazujecie ślady z samego dna, udając, że nigdy się tam nie zapuściliście. A przecież byliście wszędzie. Wszędzie kradliście i zabijaliście. Zmuszaliście do migracji serca, drzewa, całe gatunki serc i drzew. Nie ma granic skala długu, który macie wobec ziemi. Odpowiedzcie za swoich przodków. Odpowiedzcie za swoich przodków. Odpowiedzcie za swoich przodków. Odpowiedzcie za swoich przodków.
tłuszcz CBE; tłuszcz CBS; emulgator E471; etyl palmitate; elaeis guineensis; glycerin (gliceryna); glyceryl sterate; hydrogenated palm; glycerides; octyl palmitate; palmitoyl tetrapeptide-3; sodium lauryl sulphate; sodium lauryl lactylate; sodium kernelate; palm kernel oil; palm fruit oil; palimitic acid; palmate; palmitate; palmolein; palm stearine; palmityl alcohol; palmitoyl oxostearamide; sodium palm kernelate; stearic acid; olej palmowy; olej roślinny; tłuszcz utwardzony; tłuszcz częściowo utwardzony.
Piję ryżową herbatę i myślę o przemocy. Herbatę przywieźli nam twoi rodzice w wielkiej plastikowej paczce, zapewniającą wiele miesięcy picia. Twoja mama zamówiła ją w internecie, sama herbata pochodzi z Chin. Czyje ręce ją zebrały, zapakowały i przywiozły do jej domu? Nie wiem. Znam tylko końcówkę jej podróży. Zużyte resztki herbaty wyrzucam do pomarańczowego worka na śmieci przeznaczonego na kompost. (tu wpisz miejsce dlaczego kompostowania.) Nie wiem jak rozumieć przemoc. Aurelia Guo pisze:
VIOLENCE, AND KNOWING when and how to use it, is an important skill.
Bohaterka powieści "Split Tooth" Tanyi Tagaq bezlitośnie miażdży 10 ślimaczków, które wyrosły w jej domowym akwarium przez noc. Ten codzienny rytuał, nakazany przez jej matkę, a przez samą bohaterkę wykonywany z promykiem satysfakcji, zapewnia ciągłe zdrowie akwarium. Miażdżenie dokonuje się dla dobra większości. Musisz coś zabić, że coś innego mogło przeżyć. Akt poświęcenia jest podstawą każdego społeczeństwa. Jako ludzie nie radzimy sobie z zagęszczeniem tego świata, z jego obfitością. Nasza nieunikniona śmierć dyktuje naszą naturę drapieżcy. Walczymy o swoje terytoria, gwałcąc prawa terytoriów dla nas innych, obcych. Skanuje dwa listki roślinki, która wyrosła w doniczce na naszym balkonie. Dziesięć minut temu listki te miały swoją łodygę, rosły w towarzystwie innych listków, jedząc słońce i deszcz. Zrywając je odebrałam im korzenie, skracając też znacząco ich długość życia. Wszystko po to aby je uwiecznić, wyróżnić, zwrócić uwagę na ich przodków i następców. Od teraz jestem odpowiedzialna za ich prezentacje, za dzielenie się nimi z innymi. Poświęciłam je wiążąc na nieskończoność nasze losy. Ile takich poświęceń przysługuje każdemu w swoim życiu? Czy każdy dręczyciel żyje ze swoimi ofiarami? Czy dlatego dusze najokrutniejszych osobników wysychają, a ich ciała stają się twarde, a wyrazy zastygają w ciągłym szoku każdej zbrodni? Czy bycie osobą kochającą oznacza ciągłą miękkość czy jest jedynie zmiękczaniem nieuniknionych brutalności tego świata?
The weight of rain clouds is sitting on my shoulders. I evaded writing this week so in that spirit I will finish with a quotation from Aurelia Guo World of Interiors that's kept me company. Aurelia is quoting Lauren Berlant, sharing her 2021 entry from Berlant's blog Supervalent Thought (which I'm planning to delve into in the coming days.)
It's a piece of text that's stuck to me for reasons I will not get into here as I'm avoiding them.
My mother died of femininity. I told her that I would say this about her. She had said, “Will you write a book about me?” and I asked if she wanted me to. She said “Yes. I want you to say that I left the world a better place because I had you!” I said I thought that this was a bad idea: people would think it an excuse to write about me. She said, “Can you think of another topic?” I offered this phrase about femininity, and explained why. My brother-in-law thought that it would be better to say that my mother died from vanity rather than from femininity. I can see why he would prefer that story; it’s interesting to see how a label shifts the implication.
In her late teens she took up smoking, because it was sold as a weight-reduction aid. When she died she had aggressive stage 4 lung cancer. In her teens she started wearing high heels, to enhance the back arch and ass-to-calves posture whose strut transforms the whole body to a sexual tableau, shifting between teetering and stillness. Later, she had an abortion and on the way out tripped down the stairs in those heels, hurting her back permanently. Decades later, selling dresses at Bloomingdale’s, she was forced to carry, by her estimate, 500 lbs. of clothes each day. Shop girls, you know, are forced to dress like their customers. They have to do this to show that they understand the appropriate universe of taste, even while working like mules in that same universe, carrying to their ladies stacks of hanging things and having to reorganize what their ladies left behind on the dressing room floor. She liked this job, because she liked being known as having good taste.
These tasks threw her back out anew, and the result of this was an overconsumption of painkillers that ultimately blew out her kidneys. She had to go onto dialysis: she died three days after turning off her dialysis. In the meantime, more comically, she had two fingers partly amputated because her nails got infected by a “ French wrap” gone wrong, and she was too ashamed to tell anyone about it, numbing the pain of infection with Anbesol, which she had also used for many years to avoid going to the dentist. This is not the half of it: ok, maybe it’s half.
Her name was Joanne. She asked me whether knowing this story might change any woman’s relation to her health: I said I didn’t think so, although you never know. First, no one thinks they’ll be defined by disaster until they are. They can sense it on the horizon, but the gamble is a gamble, and speculation comforts. Second, things are so bad, so minimally imaginative for sexual relations, that people tend to do the thing they heard about doing just to keep things going, and if it means poisoning themselves and wearing out their bodies, or being over- or under- stimulated, even, they’ll do it. I do it. I make better decisions but not different kinds of decision.
— to find the text just google 'Supervalent Thought' and search for an entry 'For example' from May 16, 2012